WSPIERAMY

EKO
NGO

KULTURA. WSTĘP WOLNY

Pół wieku w zawodzie lekarza

WARMIŃSKO-MAZURSKA IZBA LEKARSKA
Przez wiele lat leczyła dzieci, niemowlęta i noworodki. Pomogła wielu wcześniakom, które zyskały szansę na normalne życie. Pani Grażyna Siwiec-Saternus świętuje w tym roku 50-lecie uzyskania dyplomu lekarza.

Aleksandra Piotrowska, Telewizja Kopernik: Pół wieku minęło już w zawodzie lekarza. To jest bardzo piękny wynik, bardzo imponujący. Jakby Pani podsumowała ten czas?

Lek. Grażyna Siwiec-Saternus, pediatra i neonatolog: Nie wyobrażam sobie innej pracy. Nie przerażała mnie praca nocna na przykład, praca dyżurowa, tak, jak pewnie chirurga nie przeraża to, że to jest zawód zabiegowy. Szczęśliwie udało mi się, że byłam zdecydowana, jaką specjalizację w medycynie zajmę i była to specjalizacja pediatryczna i w tym samym czasie powstała w Polsce nowa specjalizacja zajmowania się noworodkiem przy pomocy intensywnej terapii i możliwość utrzymania przy życiu bardzo niedużych dzieci, dzieci, które później rozwijały się prawidłowo, co jest najważniejsze. Ta praca była niezwykle zajmująca, ale też pasjonująca, po prostu pasjonująca. Myślę, że w medycynie to jest coś podobnego do różnych zawodów artystycznych, bez tego niczego by się nie zdziałało, bo by się już człowiekowi nie chciało, nie chciałoby się tych wyzwań.

Przez te 50 lat zmienił się niewątpliwie świat medyczny. Co było przez ten czas największym wyzwaniem?

Nie zawsze lekarz ma umiejętności techniczne. To, co weszło w medycynie, w medycynie praktycznej też, to obsługiwanie różnych, skomplikowanych, technicznych urządzeń, które nam pomagają, które nam ułatwiają bardzo skomplikowane zabiegi medyczne, chirurgiczne. Ja sama ze zdumieniem oglądam w telewizji operacje, które się w tej chwili wykonuje na sercu na przykład.

Nie zmieniłaby Pani swojej życiowej drogi?

Specjalizacji na pewno nie. Pacjent dorosły zawsze lubi opowiadać swoją wersję. Moi pacjenci nigdy nie kłamali, nigdy nie zmyślali, nigdy nie wymyślali, że potrzebne im zwolnienie, albo sanatorium. Żartuję w tej chwili, ale to jest zupełnie coś innego. Mnie się wydawało, jak pierwszy raz zobaczyłam noworodka, właściwie małego wcześniaczka, którego i tak nikt nie umiał utrzymać przy życiu, to patrzyłam i myślałam „Czego ono ode mnie chce? Co ja mam mu dać?”. Już pomijam techniczne rzeczy, bo ta żyłka była cieńsza od najcieńszej igiełki i trzeba było technicznie, żeby mu pomóc, ale to co innego. Myślę, że jeśli chodzi o moich kolegów, to wszyscy tak samo myślą nie tylko o swoim zawodzie medycznym, tylko o swojej specjalizacji. Medycyna to na pewno empatia, to na pewno potrzeba pomagania ludziom, ale medycyna, to opanowanie tej techniki medycznej, która w tej chwili zrobiła się niezwykła, niezwykła, ale bez ludzi niczego się nie da.

Bardzo dziękuję za rozmowę.